Strona główna › Fora › Opinie › Przeglądy gwarancyjne › Odpowiedz do: Przeglądy gwarancyjne
Dywagacje serwisanta.
Jestem skuterzystą / motorowerzystą / motocyklistą z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w ujeżdżaniu wszelkich sprzętów jednośladowych (dwuśladowych też, ale nie o nich chcę pisać).
Jestem też przy okazji sprzedawcą i serwisantem jednośladów ( a nawet trójśladów, np. elektrycznych skuterów inwalidzkich) z kilkunastoletnim doświadczeniem w sprzedaży, serwisowaniu i rozpatrywaniu / wykonywaniu napraw gwarancyjnych.
O czym chcę napisać?
O ciekawych przypadkach, z jakimi się niemal na co dzień spotykam w kontakcie z ,,ciekawymi’’ klientami.
Zacznę jednak od ogólnego przypomnienia podstawowych zasad wpisanych do książek gwarancyjnych, jakie dołączane są do nowych pojazdów.
Gwarantem jest (najczęściej) importer/producent, którego reprezentantem jest sprzedawca, a gwarant (nomen omen) gwarantuje dobrą jakość i sprawne działanie nowego pojazdu. W przypadku wystąpienia wady fizycznej pojazdu gwarant usunie wadę poprzez naprawę lub wymianę uszkodzonych części, w ciągu 14 dni od dostarczenia popsutego pojazdu do punktu serwisowego (dłużej w przypadku gdy trzeba ściągnąć część potrzebną do naprawy zza granicy) .
Gwarancja NIE obejmuje pojazdów, w których dokonano jakichkolwiek zmian lub modyfikacji, materiałów eksploatacyjnych, części podlegających zużyciu eksploatacyjnemu , czynności regulacyjnych, przeglądów itd.
Gwarancja NIE obejmuje wad spowodowanych np. używaniem pojazdu niezgodnie z przeznaczeniem (palenie gumy, jazda off-road pojazdem szosowym, dostawa pizzy, wynajem, Uber itd.), nieprawidłową obsługą, konserwacją (a raczej jej brakiem), czynnikami niezależnymi od producenta (np. zatankowanie paliwa złej jakości), korozji, zarysowań lakieru.
To tak w największym skrócie.
Przejdę teraz do konkretnych przykładów ,,wykorzystania’’ serwisanta do napraw, które nie powinny były być zrobione jako ,,gwarancyjne’’.
1. Motocykl ,,125’’ chłodzony powietrzem. Do przebiegu 300 km i pierwszego przeglądu wszystko w jak najlepszym porządku. Przy stanie licznika ok. 1000 km otrzymuję telefon: podczas jazdy silnik zgasł, nie daje się odpalić. Jadę dostawczakiem do domu klienta, zabieram pojazd na warsztat. Diagnoza: zgięty i urwany zawór wydechowy, zniszczona głowica. Montuję nową kompletną głowicę, nowy tłok ( na starym widać ślady po uderzeniu zawora). Klient odbiera naprawiony (wszystko gratis) motocykl, za kilka tygodni taki sam telefon: podczas jazdy silnik zgasł, nie daje się odpalić. Historia się powtarza, zbieram swoim transportem pojazd spod domu klienta, ale tym razem urwał się zawór ssący. Wymieniam głowicę itd. Tylna opona już jest podejrzanie łysa.Po kilkuset km znowu telefon ze znanym mi tekstem. Jadę swoim transportem do domu klienta, tym razem wymieniam kompletny silnik na nowy. Minęło kilkanaście dni i co?
Znowu telefon ze znanym mi tekstem. Ale jest jedna różnica: już po pojazd nie jadę do domu klienta (tym razem nie miał kto mu zholować motocykla pod dom) ale do Szopienic, na… hałdę, na której motomaniacy na pełnych obrotach palą gumy do oporu. Silniki chłodzone cieczą w takich warunkach potrafią się zatrzeć. A co zrobi silnik chłodzony powietrzem (standardowo opływającym cylinder i głowię podczas jazdy) w sytuacji, gdy musi pracować na pełnych obrotach nie ruszając ani centymetr z miejsca?? W tej sytuacji odmówiłem wykonania naprawy gwarancyjnej, a naprawę i wymianę kompletnie już łysej tylnej opony
( przy 5 tys km przebiegu) wykonałem odpłatnie. Od tej pory ten motocykl już się nie zepsuł, a przejechał następne kilkadziesiąt tys. km już bezawaryjnie.
2. Skuter ,,125’’, jeszcze przed wejściem w życie przepisów o możliwości używania przez kierowców z kat. B ( czyli – pojemność ,,niesprzedawalna’’). Ściągnąłem klientowi na specjalne zamówienie. W drodze po odbiór nabywca pojazdu przechodził z gotówką obok kasyna. Miał nadzieję pomnożyć zasób tejże gotówki w dwój- albo i trójnasób. I jak myślicie – pomnożył? Oczywiście, że nie – stracił wszystko. Ale to dygresja- sprawdziłem zdolność kredytową i skuter sprzedałem na raty. Problemy (dla mnie) zaczęły się trochę później.
Niewiele dni od zakupu skutera klient przyjechał z pretensjami, że nowy nabytek jest nad wyraz głośny. No bo faktycznie obudziły umarłego. Zmieniłem tłumik końcowy na nowy (daję od siebie, bo gwarancja nie obejmuje tłumików) i cichutkim skuterkiem klient odjechał w siną dal. Minęło kilka tygodni, znowu widzę, a raczej słyszę znajomy mi skuter. Trąby jerychońskie były chyba cichsze. Co robię? Montuję nowy tłumik (daję od siebie, bo gwarancja nie obejmuje tłumików, co już zaznaczyłem wcześniej). Ale tym razem rozciąłem sobie ten głośny tłumik i co widzę? W środku ma dziury w przegrodach, poprzepalane jakąś chemią. Po przeprowadzeniu małego śledztwa okazało się, że klient miał bardzo zazdrosnych kolegów, którzy do rury wydechowej wtryskiwali mu kwas (w pracy mieli do niego dostęp). Klient zmienił pracę, nowi koledzy już nie byli tacy sprytni, by mu niszczyć skuterka i pojazd zrobił jeszcze kilkadziesiąt tys. km bez jakichkolwiek problemów.
3. Skuterek 50 ccm, dwusuw, dla mnie w jakiś sposób szczególny, bo dwusetny (jakoś tak szczególnie pamiętam te co setne i co pięćsetne sprzedane przez mnie). Generalnie zero problemów. Ale nagle telefon: po kilkudniowym postoju na podwórku u kolegi w sąsiednim mieście skuterka nie da się odpalić. Jadę swoim dostawczakiem. Faktycznie: rozrusznik kręci, iskra jest, paliwo leci a silnik ani-ani.
Zabieram skuter na warsztat. Coś mnie tknęło i zdemontowałem wydech. Silnik zapalił od razu. Przyjrzałem się tłumikowi i… odkrycie: w środku ma coś , co ma kolor trochę żółty.
Pianka montażowa.
Jacyś ,,uczynni’’ koledzy z brygady budowlanej zrobili współtowarzyszowi niedoli tzw. kawał. Może i mieli ubaw, ale ja miałem tego ubawu trochę mniej. Strata czasu, kilkadziesiąt kilometrów dostawczakiem, diagnostyka i naprawa poprzez wymianę na nowy tłumika itd.
Wesołe jest życie (gwarancyjnego) serwisanta, prawda?
4. Skuter 4T 50 ccm. Kupuje babcia wnusiowi. Najtańszy jaki w ogóle jest na rynku, koła 10 cali, 1 amortyzator tylny. Na pierwszy przegląd zabieram skuter spod bloku. Babcia mi go wydała, na oko skuter wygląda nieźle, jest raczej kompletny.
Pod blok odstawiam skuterka, babcia odbiera.
Po kilkunastu dniach telefon: skuter się popsuł. Koło tylne obciera o nadkole. Podjechałem dostawczakiem, zabieram na warsztat, przy okazji widzę po raz pierwszy wnuka i … jego narzeczoną. Razem ( na oko) jakieś 350 – 400 kg żywej wagi.
Złamał się wahacz mocujący silnik do ramy.
Wg homologacji: nośność pojazdu: 150 kg. I co ja teraz mam zrobić?
Naprawiłem. Wymieniłem, wzmocniłem, pospawałem.
Na (nie)szczęście wkrótce po naprawie jakiś złodziej pokusił się na ten (,,ciężko’’ zresztą doświadczony) skuter i do teraz nie mam z nim problemów.